Festiwalowe zapiski - dzień czwarty

Festiwalowe zapiski - dzień czwarty

Jest taka scena we "Wniebowziętych" Andrzeja Kondratiuka : para głównych bohaterów leci samolotem, "majdrując" jednocześnie przy swych fotelach. Spotyka się to z dezaprobatą sąsiadki, wypowiadającej pamiętne słowa: "Niesforni jesteście, nie można z wami jechać. Jeden się przewraca, drugi jedzie…". Jak żywy stanął mi dziś przed oczami ten obraz w trakcie południowego seansu dla młodego widza.

Najpierw jednak słów kilka o samym filmie, by zarysować kontekst - "Absolutnie prawdziwa miłość" (w reżyserii Anne Sawitzky, Norwegia 2011) to historia pierwszego w życiu zakochania, a może raczej prawa do bycia zakochanym, gdy ma się niecałe dziesięć lat, a rodzice wychodzą z założenia, że to wszystko bzdura i niewinna zabawa. "Ale dla mnie to są właśnie prawdziwe uczucia" - mówi do swej mamy główna bohaterka, Anna, słusznie żądając, zamiast lekceważenia, chwili uwagi. Opowieść bowiem, jak na zakochanie przystało, mocno się gmatwa. Siedzący za moimi plecami rząd chłopaków komentował każdy niemal tej opowieści przystanek i to w tonie nad wyraz rozwiniętego malkontenctwa: a to że keczup zamiast krwi, a to że brzydka dziewczyna, a to że zupełnie niestraszne sceny, które niby mają być straszne.

Tu zaś pojawia się echo sąsiadki z "Wniebowziętych", bo oto oddalona ode mnie o kilka foteli pani w średnim wieku postanawia co jakiś czas zainterweniować: gdy więc młody widz wyraża nadzieję, że "może w końcu coś się wydarzy", spotyka się to z komentarzem: "pewnie, wy byście od razu chcieli zabijanie…", a gdy rodzi się podejrzenie, iż chyba "tylko ktoś nienormalny mógł coś takiego wymyślić", to w reakcji słyszą młodzi widzowie, by "lepiej przyjrzeli się sami sobie, bo cały czas tylko komentują!". Z początku byłem nawet skłonny przyznać tej pani rację, ponieważ i mnie przecież rozpraszała niekończąca się fala krytyki z tylnego rzędu, ale im dłużej trwał film, tym bardziej stawało się jasne, że mali panowie maskują w ten sposób swoje… zainteresowanie. Ostatecznie prześcigali się przecież w domysłach, który z nich lepiej przewidział rozwój wypadków, a też wiele razy zwyczajnie (bez wcześniejszej reprymendy) milkli, zapominając o oficjalnym malkontenctwie i wciągając się w opowieść. Ja zaś gratulowałem wtedy w duchu pani Anne Sawitzky.

Późnym popołudniem zmieniłem scenerię oddalając się zresztą od kinowej sali. Powodem był pewien starszy, siwy pan, którego odwiedzin w pięknym budynku Collegium Maius okazał się wypatrywać tłum ludzi. Nie tak często przecież trafia się okazja spotkania z Jiřim Menzlem.

Na festiwalu zostanie wręczona reżyserowi nagroda specjalna, czyli Platynowe Koziołki. Jak piszą organizatorzy, "szczególną atencją darzą »Pociągi pod specjalnym nadzorem« (…) opowieść o młodzieńcu, kierującym się własnym kompasem moralnym, na przekór światu dorosłych, u którego progu stoi". Samo spotkanie okazało się świetnym do wręczenia tejże nagrody preludium - świetnym, bo nieco przekornym.

"Filmy? To moja praca. Robiłem je wtedy, gdy ktoś mnie o nie poprosił" - zdradził bez ogródek czeski mistrz, dodając w innym miejscu: "Wiecie, ja nie jestem specjalnym kinomanem". Cóż, pobrzmiewałyby takie wyznania w ustach wielu twórców fałszywą skromnością, ale jakoś nie sposób było doszukiwać jej się u twórcy "Cudownych mężczyzn z korbką". Co ciekawe, gdy tylko dawał wciągnąć się w rozmowę o przeszłości i jej zawiłościach (choćby polityczno-cenzuralnych), które z dzisiejszego punktu widzenia wydają się nierzadko daleko posuniętą abstrakcją, zazwyczaj kwitował to skierowaną w kierunku publiczności zachętą: "No dobrze, a teraz poproszę o wesołe pytanie".

Utkwiła mi w głowie pewna wypowiedź festiwalowego gościa: "Sądzi się, że o rzeczach poważnych mówić trzeba poważnie i tylko w ten sposób. Ja tak nie uważam". Mając te słowa w pamięci, spoglądam na filmografię Menzla: przed oczami przechodzi mi parada jego bohaterów, wyświetlają się konkretne sceny, szybko powraca ich aura. Może właśnie dlatego nie jestem w stanie rozumieć przytoczonego zdania w kategoriach artystycznej prowokacji czy porywania się na świętości. To znacznie mądrzejsze.

I choć do głowy przychodzą teraz myśli stosownie poważne, to ja pozwolę zacytować sobie klasyka i: "poprosić o wesołe pytanie".

Piotr Pławuszewski
stopklatka.pl

Data: 
07.12.2011